Na dole znajduje się notka świąteczna! Przejdziesz do niej po kliknięciu "Czytaj więcej".
---------------
---------------
– Lindsay! Przygotuj się –
piskliwy głosik pani Hoof wyrwał dziewczynę z zamyślenia.
Zwinęła trzymany w rękach scenariusz i zaczęła
bębnić nim w kolano.
– Dobrze, musimy przećwiczyć
scenę drugą. Dorothy, Lindsay i Libby, na scenę. Żwawiej, dziewczęta. Nie mamy
całego dnia.
Lindsay zwlokła się z krzesła, w kółko powtarzając
rolę Julii. Gdy cała trójka wspięła się po drewnianych schodach i stanęła na
podwyższeniu, pani Hoof zaczęła swoje pouczanie. Gdy wymieniła już chyba
wszystko, co tak bardzo nie podobało jej się w tej scenie – mówienie za cicho,
wkładanie w rolę za mało serca i tym podobne - kazała powtórzyć im ją po raz
setny tego dnia.
Dorothy zakaszlała i przyjęła dumną postawę pani
Capulet z „Romea i Julii”.
– Gdzie moja córka? Poproś ją tu, nianiu.
– Julio! – krzyknęła Libby, odwracając głowę do
tyłu.
I wtedy wkroczyła pani Hoof:
– Źle, źle, źle. Jesteś posłuszną piastunką, a nie
rozwydrzoną małolatą krzyczącą na koncercie imię swojego idola. Włóż w to
więcej serca – westchnęła zmęczona i machnęła ręką. – Dalej, dziewczęta, dalej.
Lindsay odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów
i odkrzyknęła:
– Kto mnie...?!
Jednak nie zdążyła dokończyć zdania. Poczuła
zawroty głowy, przed oczami zaczęły tańczyć jej czarne plamki. Wiedziała, że
zaraz zemdleje.
– Woła! Lindsay, teraz powinnaś zapytać, kto cię
woła! – Głos reżyserki był odległy i przytłumiony.
Poczuła, że osuwa się na podłogę. Usłyszała krzyki
Dorothy i wołania Libby. Jednak zwracała uwagę tylko na jedną rzecz. Na kota,
który szedł w jej stronę. Nie miała pojęcia, jakim cudem pojawił się tu tak
nagle. Zdawał się odstawać od całej tej sceny, jakby ktoś wyciął go z innego
zdjęcia i wkleił do jej świadomości. Choć wszystko wokoło było rozmazane,
zwierzę pozostało wyraźne, nawet nadmiernie wyostrzone.
– Nie ma na co czekać – usłyszała głos za sobą i
odwróciła się gwałtownie.
Jack wspinał się po schodach na scenę. Szedł w jej
stronę z zaskakującą szybkością – dopiero teraz zauważyła, że lamentująca Libby
poruszała się jak mucha w smole, zresztą tak samo jak pani Hoof, jej koleżanki
z widowni i cała reszta.
Ona sama nie ruszała się wcale. Zastygła z głową
odwróconą w stronę Jacka. Próbowała coś zrobić, cokolwiek, ale była jak figura
z kamienia. Ostatnią rzeczą, jaka do niej dotarła, zanim zemdlała, były słowa
rudego chłopaka:
– Nie możemy dłużej czekać. Tu nie jest
bezpieczna.
***
Sytuacja przedstawiała się następująco.
Gdy tylko Clove opuściła ich dom, Karen zmusiła
mamę do mówienia jak na spowiedzi. Z opowieści pani Night wynikało, że była
czymś w rodzaju wróżki (co Karen oczywiście wyśmiała i na poważnie zaczęła
rozważać zabranie mamy do psychologa), że uczyła się w jakiejś Akademii na
końcu świata i zamieszkała wśród ludzi, ponieważ miała dość zasad panujących w
magicznym świecie.
Mając garstkę tych informacji, Karen siedziała
przy kuchennym stole i rozmyślała, czy przypadkiem Suzanne Night i Clove Other
nie były zdrowo szurnięte.
– Będziemy tylko odrabiać lekcje. – Głos Mike'a
przebił się przez cienkie ściany.
– Powiedziałam, nie. – Dziewczyna niemalże
zobaczyła, jak mama piorunuje jej brata wzrokiem. - Musisz wreszcie wziąć się
za siebie. Trzy jedynki z matematyki w ciągu tygodnia? Nie wiem, co ty sobie
wyobrażasz.
– Przecież już mówiłem, że będziemy się uczyć.
Oliver jest najlepszy z matmy.
Karen z trudem nie parsknęła śmiechem. Co prawda
nie znała jakiegoś Olivera, ale za żadne skarby świata nie uwierzyłaby, że Mike
może zadawać się z kimś, którego średnia ocen przekracza 2.0.
– Uważam, że powinnaś mu na to pozwolić. – Karen
usłyszała, że otworzyły się drzwi wejściowe i ktoś wszedł do środka. - Oliver
to wspaniały uczeń. Sama go zesłałam.
Dziewczyna wcale nie zdziwiła się gdy usłyszała
ten głos. Clove odwiedzała je codziennie, trzy razy dziennie. Odbywała wtedy
długie rozmowy z panią Night za zamkniętymi na cztery spusty drzwiami.
– Skoro tak sądzisz. – Mama westchnęła z
rezygnacją i otworzyła drzwi do kuchni.
Już otwierała usta, by wygonić córkę z pokoju, ale
Clove przerwała jej ruchem ręki.
– Dziś przyszłam również do Karen. – Na te słowa
dziewczynie zmroziła się krew w żyłach.
Cała trójka zasiadła przy stole. Zapadła grobowa
cisza, którą przerwała Clove:
– Trzy dni minęły. – Po tych słowach znowu zamilkła.
– Nie rozumiem – odezwała się Karen po kilku
minutach ciszy.
Kątem oka zauważyła, że po policzku pani Night płyną
łzy, więc szybko odwróciła wzrok.
– To znaczy, że wyjeżdżamy – zaczęła spokojnie
dziewczyna-kot.
– My? – Karen wyprostowała się gwałtownie.
– Tak, my. Jutro z samego rana przyjedzie po
ciebie Jack.
Karen jak przez mgłę przypomniała sobie rudego
chłopaka.
– Gdzie chcecie mnie zabrać? – warknęła, podnosząc
głos.
Clove westchnęła.
– Jeszcze się nie domyśliłaś? Akademia Piątego
Królestwa to miejsce, gdzie będziemy rozwijać twoje umiejętności i dojdziemy do
tego, kim jesteś. – Komandoska spojrzała na panią Night i przemówiła,
zaskakująco spokojnie: – Tak będzie lepiej. To, że ty podjęłaś taką decyzję,
nie oznacza, że Karen musi zrobić to samo. Powinna mieć wybór.
– To jeszcze dziecko – wyszeptała Suzanne,
pociągając nosem.
– Jak to, kim jestem? – przerwała mamie Karen,
myślami dalej będąc przy wypowiedzi Clove.
– Nie mamy pewności, kim był twój ojciec – zaczęła
dziewczyna-kot. – Wiemy tyle, że miał predyspozycje do czytania w myślach i
odczytywania czyichś uczuć. To niewiele. Każdy uczeń w Akademii jest inny, ma
inne umiejętności. Dlatego musimy cię tam zabrać. Twoje zdolności mogą okazać
się niebezpieczne.
Karen miała ochotę rzucić jakąś sarkastyczną
odpowiedz, ale powstrzymała się – głównie dlatego, że jej mama była w bardzo
złym stanie psychicznym. Najwyraźniej Clove też to zauważyła.
– Odpocznij, Suzanne. Jutro wpadnę do ciebie i
obgadamy jeszcze kilka spraw. Karen
nie wyjeżdża w końcu na zawsze, prawda?
Pani Night wyszła bez słowa, zostawiając córkę
samą z przerażającą komandoską.
– Nie jest tak, jak myślisz – przemówiła Clove.
Wzrok utkwiony miała w niewidzialnym punkcie obok głowy Karen. – Nie mamy
wyboru. Myślisz, że tego chcę? Też opuściłam dom. Nasze zdanie się nie liczy...
rozumiesz?
Przez chwilę Karen myślała, że się przesłyszała.
Clove wyraźnie dała jej do zrozumienia, że i tak pojedzie do Akademii, ale
dziewczyna odebrała coś jeszcze. Może było to błędne przypuszczenie, ale
sprawiło, że dziewczynę sparaliżował strach.
W słowach Clove było ostrzeżenie.