Karen usiadła na bordowej
walizce i jęknęła zrozpaczona. Zamek ani drgnął, a ona nie zamierzała pakować
się drugi raz. W ogóle nie chciała się pakować... Jednak, jak to ujęła sama
Clove-wojowniczka, nie miała wyboru.
Po ich rozmowie mama zaszyła
się w swojej sypialni i wylała morze łez. Aż serce się Karen krajało, gdy na
nią patrzyła. Pani Night musiała naprawdę nie cierpieć całej tej... magicznej
szkoły.
Gdy walizka wreszcie się
domknęła, dziewczyna usłyszała melodyjny dźwięk dzwonka do drzwi. Zbiegła na
dół – Suzanne zapewne nadal siedziała w swojej
norze rozpaczy – i szarpnięciem otworzyła
drzwi. Jack stał w progu z szerokim uśmiechem. Karen poczuła nieodpartą
potrzebę starcia mu go z twarzy... Może porządne uderzenie z liścia załatwiłoby
sprawę.
– Znieść ci walizkę? – Spojrzał na nią ewidentnie czymś rozbawiony.
W odpowiedzi zatrzasnęła
mu drzwi przed nosem i ruszyła na górę. Gdy staszczyła na dół wyładowany po
brzegi kufer, z wahaniem zatrzymała się przed samochodem chłopaka. Rudy
wyskoczył z auta i załadował bagaż na tylne siedzenie. Ruchem ręki zachęcił ją
do klapnięcia na miejscu pasażera.
– Nie jeżdżę z
nieznajomym.
– Na szczęście ja tak. – Uśmiechnął się szerzej. –
Zrób mi tę przyjemność i wsiadaj.
Prychnęła i spojrzała na
niego wyzywająco.
– Zmuś mnie.
– Mówili, że będą z tobą
problemy, ale myślałem, że mój urok osobisty załatwi sprawę.
– Będę musiała cię
rozczarować.
Westchnął i przeczesał
włosy ręką. Na jego twarzy odmalowało się drobne zdenerwowanie.
– Myślałem, że obejdzie
się bez tego, ale... widzę, że nie pozostawiasz mi wyboru. – Zamknął oczy, a gdy ponownie je otworzył, Karen leżała u
jego stóp nieprzytomna.
***
Pierwszą rzeczą, jaką
zrobiła Karen po otwarciu oczu, było wydarcie się tak głośno jak jeszcze nigdy
w życiu.
Leżała na tylnych
siedzeniach. Samochód podskakiwał co jakiś czas. Ponad oparciem fotela kierowcy
zobaczyła burzę rudych włosów. Krzyknęła znowu. Gdy udało się jej podciągnąć do
pozycji siedzącej, zorientowała się, że została odizolowana od Jacka
przeźroczystą ścianą. Zagotowała się z furii.
– To porwanie! Masz
natychmiast mnie odwieźć! – Albo jej nie
usłyszał, albo zignorował jej słowa. –
Ogłuchłeś?
– Chyba pękły mi bębenki
od tych twoich wrzasków. Naprawdę, przecież nie obdzieram cię tu żywcem ze
skóry.
– Zatrzymaj samochód! – Zaczęła z furią walić w ścianę.
Nie wiedziała dokładnie
co to, ale było okropnie mocne. Jej ręce odbijały się od bariery i ponownie ją
atakowały.
Ku jej zdziwieniu
chłopak zatrzymał auto na środku jezdni. W tym samym momencie bariera znikła,
dziewczyna poleciała do przodu i zawisła na pasach bezpieczeństwa. Przez chwilę
nic się nie działo. Jack patrzył przed siebie, a Karen próbowała wyzwolić sie z
pasów, ale po kilku próbach poddała się.
– Chcesz wysiąść? – Jack odwrócił się w jej stronę.
– Tak.
Powietrze zadrgało i
obydwoje pojawili się na zewnątrz. Karen rozejrzała się dookoła. Po obu
stronach drogi rozpościerał sie gęsty las. Mała wiewiórka znikła w koronie
drzew, ptaki śpiewały, a motyle i pszczoły siedziały na różnobarwnych kwiatach.
Jak na ironię dzień był bardziej niż piękny.
– Odstaw mnie do domu –
zażądała.
Chłopak nic nie
odpowiedział. Z zamyśleniem bębnił palcami w maskę samochodu.
– Znowu mnie ignorujesz?
– warknęła.
– Powinnaś zachowywać
się trochę ciszej. Nie jesteśmy tu sami.
– Jeśli chcesz mi
powiedzieć, że zaraz wyskoczy zza krzaka zombie, to wiedz, że...
– Zombie? A mówią, że
bliżej mi do wilkołaka.
Karen obróciła się i
westchnęła – wierzcie lub nie – z ulgą. Clove opierała się o drzewo i podrzucała
teleporter.
– Myślałam, że nie
dojedziecie tak daleko. Jack, wielkie brawa. Karen to... trudna sztuka.
– Dzięki. – Jack nie wyglądał na zadowolonego obecnością komandoski.
– Dzięki? To do ciebie
niepodobne. Spodziewałam się czegoś w stylu „mam wszystko pod kontrolą”. Widzę,
że dałaś mu niezły wycisk. – Uśmiechnęła się
do Karen.
– Musimy już jechać – mruknął Jack, ignorując Clove.
– Teraz ja przejmuję
stery – powiedziała władczo dziewczyna-kot. – Nie będziesz tłukł mojej uczennicy tym gratem. Tego typu
rozrywki zostaw dla siebie.
Jack naprawdę się
wkurzył. Włożył ręce do kieszeni i spojrzał gniewnie na obie dziewczyny.
– Moja droga – Clove wyciągnęła rękę w stronę Karen – trzymaj mocno.
***
– Emily! Co ty tam
jeszcze robisz? – krzyk pani Melody przerwał ciszę
panującą w domu.
– Zaczekaj chwilę – szepnęła Emily i wystawiła głowę za drzwi. – Zaraz zejdę!
Wślizgnęła sie z
powrotem do pokoju i usiadła na łóżku. Na powrót położyła sobie laptopa na
kolanach. Otworzyła Skype’a i spojrzała na uśmiechniętą twarz Maxa.
– Co, księżniczko?
Musisz już mnie opuścić?
– Zadzwonię, jak będę na
miejscu. Nie patrz tak na mnie. Tak, na pewno będzie tam wi-fi – uprzedziła pytanie.
– Idź. Jeszcze się
spóźnisz.
Wstała niechętnie – nie miała zamiaru się rozłączać. Max sam to zrobi.
– Emily?
Ustawiła się ponownie w
jego polu widzenia.
– Tak?
– Będę tęsknił.
Koniecznie wpadnij do mnie od razu, jak wrócisz.
– Przyjdę, obiecuję.
Nie wiedziała, jak bez
niego wytrzyma. Cały dzisiejszy dzień spędzili na pożegnaniu. Wspominali wspólne
wycieczki, oglądali stare zdjęcia i próbowali udawać, że związek na odległość
to nic trudnego... Nie trzeba być geniuszem, żeby wiedzieć, że jest inaczej.
– Matko święta, EMILY!
– Idę! – Wybiegła z pokoju i zbiegła na dół.
– Na litość boską,
kochanie. Ile można się zbierać?
Emily zignorowała matkę
i wyszła z domu. Naprawdę nie chciała mieć im za złe tego, co robili. Ale to trudne...
Szczególnie jeśli chcieli oddać cię do szkoły na całe dziesięć miesięcy.
Pani Melody usiadła na
miejscu kierowcy i uśmiechnęła się do córki.
– Zobaczysz, że ci się
tam spodoba. To fantastyczna szkoła. A ty zasługujesz na dobre wykształcenie.
Matka paplała wesoło,
ale dziewczyna całkowicie się od niej odcięła. Do uszu wsunęła słuchawki – te różowe, które dostała od Maxa na imieniny – i oparła czoło na zimnej szybie. Po godzinie jazdy powieki
same zaczęły się jej zamykać. Nie minęło pięć minut, a już spała.
Emily rozejrzała sie dookoła. Stała naprzeciw
wielkiego dębu. Ze wszystkich stron otaczał ją las. Jedynym źródłem
światła był księżyc w pełni wiszący dokładnie nad nią. Przyjrzała sie uważniej
drzewu, przy którym stała. I wtedy zrozumiała, co było nie tak. Wszystkie
rośliny w lesie pozbawione były liści –
oprócz tego jednego. Dziewczyna zadrżała na całym ciele. Czuła czyjąś obecność,
ktoś ją obserwował. Usłyszała szelest i ciemna postać wyszła z cienia.
Emily obudził wstrząs,
huk i krzyk matki. Otworzyła oczy i zamrugała, oślepiona słonecznym blaskiem.
– Czemu stoimy? – wydukała.
Nikt jej nie
odpowiedział. Przetarła oczy i wyprostowała się. Gdy przyzwyczaiła się wreszcie
do światła, sama z trudem powstrzymała krzyk. Zachowała jednak zimną krew.
Wszystko wskazywało na
to, że potrąciły zwierzę. Na przedniej szybie było pękniecie i trochę
krwi. Najwyraźniej biedaczek zsunął się po masce. Pani Melody wysiadła już
z samochodu i pochylała się nad czymś leżącym na drodze. Dziewczyna również
wyskoczyła z auta i podeszła do matki.
Jeleń rozłożył się jak
długi na jezdni. Ranę miał pewnie na brzuchu, bo na grzbiecie nie było żadnych
uszkodzeń.
– Nie ruszaj go – nakazała matka i wróciła do samochodu po telefon.
Gdy znikła w środku,
zwierzę lekko przechyliło głowę.
„Emily” – cichy glos wypełnił
głowę dziewczyny. Chciała krzyknąć, ale straciła kontrolę nad swoim ciałem.
Jakby jej mózg ustąpił miejsca innemu.
Jeleń poruszył nogami.
Jego ciało zaczęło falować, zmieniać się. Zwierzę podparło się na przednich
kopytach i zaczęło wstawać. Jakby było człowiekiem w przebraniu. Gdy odwrócił
sie w jej stronę, nie był już jeleniem.
Koń z czerwoną grzywą i
płonącymi ślepiami. Spod jego kopyt sypały się pył i iskry, choć zwierzę stało
w miejscu.
„Jesteśmy coraz
bliżej” – gruby, męski głos znowu wdarł się do jej świadomości.
Potem zwierzę znikło.
Jakby nigdy nie istniało. Została po nim jedynie kupka pyłu.
Dziewczyna odzyskała
ciało i upadła na jezdnię. Syknęła z bólu. Usłyszała za sobą kroki matki.
– Emily? Nic ci nie
jest?
Dziewczyna wstała na
trzęsących sie nogach i spojrzała w stronę auta. Zimny pot zaczął spływać jej
po plecach, gdy potwierdziły się jej obawy. Pęknięcie i krew na przedniej szybie
znikły.
– Ja... – Nie mogła wykrztusić z siebie nic więcej.
W brzuchu zacisnęła się
jej pętla i dziewczyna czuła, że zaraz zwymiotuje. Dopadły ją zawroty głowy i
ponownie usiadła na jezdni. Czuła się tak, jakby potwór, który w nią wstąpił,
zabrał jej połowę siły. Po chwili jedyną rzeczą, jaką pamiętała, było powtarzające
się jak refren zdanie „Jesteśmy coraz bliżej”.
***
– Dubel! – wrzasnął reżyser. Odpowiedziały mu zmęczone jęki. – Wszyscy na pierwsze pozycje!
Lindsay zamknęła drzwi
poczekalni dla stażystów i obróciła się za siebie. Wysoki chłopak o niebieskich
oczach i rozczochranych, kruczoczarnych włosach przeciskał się pomiędzy
rozstawionymi w całym pomieszczeniu krzesłami. Próbował przybrać groźny wyraz
twarzy, ale wyglądało to komicznie. Koszulka z krótkimi rękawami odkrywała
wytatuowanego chińskiego smoka na jego przedramieniu. Dziewczyna była pewna, że
widziała już gdzieś taki tatuaż.
Wiedziała tylko tyle, że
chłopak miał na imię Leo i – cokolwiek to
znaczyło – „ma się nią zająć”. Po
wypadku podczas próby Jack gdzieś się ulotnił i zostawił ją z Leonem, który
kazał się zaprowadzić do jej mamy. Tak więc uczynili. Pani Black wcielała się
właśnie w rolę Sabine, ciotki głównej bohaterki serialu Ever. Lindsay często
przychodziła do niej na plan i obserwowała jej grę z pokoju reżysera. To
dlatego wybrała kółko teatralne.
– Wiesz, gdzie teraz
grają? – Leo zrównał z nią krok.
– Chyba... teraz chyba
mają halloweenową imprezę – przypomniała sobie
scenariusz, który czytała w zeszłym tygodniu. –
Chodź.
Przemaszerowali korytarz
i dotarli do ciężkich, metalowych drzwi z czerwonym napisem „wstęp wzbroniony”.
Lindsay położyła rękę na klamce i lekko ją nacisnęła. Bezszelestnie
przekroczyła próg. Chwilę stała w miejscu, żeby upewnić się, że nie nagrywali.
– I co sądzisz o
dekoracjach, Lindsay? – Dziewczyna odwróciła
się i stanęła twarzą w twarz z reżyserką, panną Rose.
– Dzień dobry. – Uśmiechnęła się promiennie. Szybko omiotła spojrzeniem salę.
Wszędzie porozwieszano sztuczne pajęczyny i szkielety i efekt był naprawdę
godny podziwu. – Jest wspaniale. Nie
przeszkadzam?
– Oczywiście, że nie.
Właśnie mamy przerwę.
– Ekhem.
Obydwie odwróciły się
jak na sygnał.
Leo nadal stał w drzwiach
i najwyraźniej nie do końca wiedział, co miał ze sobą zrobić. Gdy spostrzegł,
że wreszcie był w centrum uwagi, odgarnął włosy z twarzy i spróbował przybrać
władczą postawę, ale ani trochę mu to nie wyszło. Gdy zaczął mówić, jego głos
był odrobinę niepewny:
– Musimy zobaczyć się z
Isabelle.
Rose uniosła brwi i
spojrzała na Lindsay, jakby chciała spytać: kto to? Dziewczyna też zdziwiła się
odrobinę, że chłopak nazwał jej matkę po imieniu, ale postanowiła, że nie da
tego po sobie poznać.
– To Leo, kolega z
klasy. Musimy przygotować projekt na kółko teatralne i chcielibyśmy porozmawiać
z moją mamą – skłamała jak z nut. – To chyba nie będzie problem?
– Gramy teraz dość
wymagającą scenę. Twoja mama jest u charakteryzatorki albo ćwiczy rolę.
– Mówiłaś, że ma przerwę
– wtrącił się Leo.
– Owszem, ale to nie
zmienia faktu, że jest teraz zajęta.
– Rose, to ważne – odparła Lindsay.
– Ale jeśli oderwie mi
za to głowę...
– Nie oderwie – zapewniła i ruszyła w stronę schodów ukrytych za grubą
kotarą.
Leo podążył za nią. Gdy
dotarli na górę, dziewczyna odtworzyła w głowie plan budynku. Pokój jej matki
znajdował się za drugimi drzwiami na lewo, a charakteryzatorka dopiero w
następnym korytarzu.
– Proponuję zacząć od
gabinetu – wtrącił Leo.
– Jak sobie chcesz – mruknęła.
Ucieszyło ją to, że Leon
w jakiś sposób uzgadniał z nią plan działania. Nie można było powiedzieć tego o
Jacku. Jednak czuła też silny niepokój. Nie wiedziała, czego miała się
spodziewać podczas spotkania z Isabelle.
– Może najpierw zapukaj – szepnął chłopak, gdy Lindsay znalazła się już przy
drzwiach gabinetu i wszystko wskazywało na to, że miała zamiar wkroczyć do
pokoju matki bezceremonialnie.
Westchnęła i zastukała
trzy razy, zanim weszła.
Zastała matkę przy
biurku, wertującą scenariusz. Isabelle była wyjątkowo młodą, farbowaną
blondynką z błękitnymi oczami. Figury zazdrościła jej nie jedna modelka. Nie
była na diecie, raczej przeciwnie, kochała słodycze, pomimo tego w ogóle nie
tyła. Jej twarz wiecznie pozostawała bez wyrazu, wszystkie zmarszczki i
niedoskonałości ukrył profesjonalny makijaż. Lindsay była dumna, że miała taką
nowoczesną matkę, ale teraz wydała się jej nienaturalna, wręcz nieprawdziwa.
Szybko odgoniła myśli, które próbowały przedrzeć się przez cienką barierę
logicznego myślenia.
– Cześć – zaczęła.
Isabelle podniosła głowę
znad papierów i uśmiechnęła się delikatnie.
– Lindsay, jak miło, że
wpadłaś. O, widzę, że nie jesteś sama. Wejdźcie.
Leo niepewnie
przekroczył próg i stanął za dziewczyną.
– Tak, to Leo. Kolega
z...
– Leo? – Pani Black przerwała córce i ruchem ręki zachęciła
chłopaka, by do niej podszedł. – Ładne imię.
Znam jednego Leona. Lubi wpadać bez zaproszenia, przynosić złe wieści, ale jest
też bardzo skryty w sobie. Może go kojarzysz?
Chłopak wybełkotał coś
tak cicho, że Lindsay nie udało się go zrozumieć. Najwyraźniej jednak jej matka
miała lepszy słuch.
– Wiedziałam. Mów szybko, czego chcesz, zanim się rozmyślę i
wywalę cię na zbity pysk.
– Musimy zabrać twoją
córkę...
Nie dane mu było
skończyć. Isabelle poczerwieniała na twarzy i wykrzyknęła:
– A więc to tak!
Najpierw ją mam, a zaraz potem nie?! Oszukacie mnie kolejny raz! Myślisz, że
jestem taka naiwna?! Oszuści, parszywi kłamcy!
Lindsay wycofała się
kilka kroków. Co prawda jej matkę łatwo wyprowadzić z równowagi, ale przy
gościach starała się być miła i perfekcyjna. Pani Black krzyczała jak opętana
jeszcze kilka sekund, po czym zamilkła i opadła bez sił na oparcie krzesła. Gdy
ponownie przemówiła, jej głos był spokojny i opanowany. Lindsay zaskoczyła ta
huśtawka emocjonalna.
– On tu jest – wyszeptała Isabelle. –
Musicie już iść. Zabierz ją. Musi być bezpieczna. Inaczej...
Matka wyprostowała się
gwałtownie. W jej oczach zapłonął ogień. Powietrze rozdarł jej szaleńczy krzyk.
– Szybko! – krzyknął Leo i pociągnął Lindsay za sobą.
---------------
Wreszcie ruszyłam dupsko i poprawiłam rozdział xD. Wybaczcie, że tyle to trwało. Pewnie nikt już tego nie czyta :(. Za to rozdział trochę dłuższy niż zwykle. Mam nadzieję, że będziecie z niego zadowoleni :D.
A teraz wyniki konkursu świątecznego *fajerwerki, okrzyki, oklaski i fajerwerki, bo fajerwerki są fajne*
1 miejsce - Ginny/Ola
2 miejsce - Żelcio
Nagrody (1 do wyboru):
- karty postaci
- tło na fb
- nagłówek na bloga
Do Ginny napiszę dzisiaj, ale niestety nie mam pojęcia kim jest Żelek :(. Jeśli to przeczyta proszę o napisanie mi w komentarzu swojego maila lub odezwanie się do mnie: gone.diana.landris@gmail.com :D. Mam nadzieję, że w kolejnych zabawach udział weźmie większa ilość osób xD.
Do zobaczenia ;***