środa, 15 października 2014

Rozdział 4: Szkoła dla geniuszy

8 komentarzy:


Lindsay zaparkowała SUV swoich rodziców na podjeździe przed szkołą. Przejrzała się w lusterku wstecznym. Przez pół godziny starała się ukryć zmęczenie pod warstwą makijażu, ale efekty okazały się mizerne. Ziewnęła przeciągle i wysiadła z auta.
Ujrzała tłum uczniów przy drzwiach wejściowych do szkoły. Podeszła do nich i przepchnęła się na sam przód zgromadzenia, jak to miała w zwyczaju. Na metalowych drzwiach wisiał plakat ozdobiony całą masą kwiatków i serduszek. „Bal Wiosenny” głosił ozdobny napis na nagłówku. Dziewczyna zaczęła czytać:
„Jak co roku szkoła organizuje wielki Bal Wiosenny. 
Jest to wyjątkowa uroczystość rozpoczynająca rok szkolny.
Uczniowie wystawiają w tym roku sztukę teatralną pt. Romeo i Julia, na którą serdecznie zapraszamy.
Impreza odbędzie się na dworze, jeśli pogoda nam na to pozwoli.
Obowiązkowy dobry humor :)”
Gdyby Lindsay nadal była tą Lindsay pewnie skakałaby z radości i już zaczęłaby planować idealny strój i wspaniałego partnera do tańca. Jednak teraz nie miała do tego głowy. Nagle impreza wydała się jej taka... dziecinna. Jak to możliwe, że jeden wieczór w towarzystwie tych świrów z parku tak diametralnie zmienił jej pogląd na świat? „Nie przesadzaj” – skarciła się w myślach i weszła do budynku szkoły. W drzwiach dopadły ją Kendra i Ellie. 
– Dobrze, że jesteś. Widziałaś już plakat? – Ellie zachichotała podekscytowana. 
– Trudno go nie zauważyć – syknęła Lindsay.
– Coś się stało? – Kendra spojrzała na nią z troską. – Wczoraj tak nagle wybiegłaś z imprezy. Coś ci jest?
– Nie – skłamała. Oczywiście, jej najlepsze przyjaciółki nie miały o niczym bladego pojęcia. – Musiałam wrócić do domu. To nieistotne. 
Ellie i Kendra wymieniły zatroskane spojrzenia, po czym cała trójka chwyciła się pod boki i jakby nigdy nic ruszyła w stronę klasy.
Zatrzymały się przy drzwiach prowadzących do sali matematycznej. Lindsay weszła do środka. Odniosła dziwne wrażenie, że ktoś na nią patrzył, ale gdy spojrzała w lewo, niczego nie ujrzała. Zajęła miejsce w swojej ławce i zaczęła wyciągać zeszyty. Rozejrzała się po klasie i – kto by pomyślał – nigdzie nie ujrzała Jacka. Wiedziała, że nie chodził z nią na matematykę. Ściemniał, by zbliżyć się do niej. Frajer.
Lekcje minęły jak  bicza strzelił. Lindsay z ciężkim sercem odmówiła przyjaciółkom wypadu do galerii i odjechała do domu.
Wchodząc po schodach, ujrzała jakiś biały przedmiot. Gdy podeszła bliżej, zobaczyła, że to mała kartka papieru zatknięta ze framugę. Wyszarpnęła ją i przeczytała tytuł napisany tłustym drukiem na odwrocie: „Akademia  Piątego Królestwa”.

***

Emily wysiadła z samochodu Maxa.
– Dzięki za podwiezienie. – Posłała mu całusa.
– Przyjemność po mojej stronie – powiedział i uśmiechnął się szeroko.
Dziewczyna ruszyła w stronę domu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że światło w sypialni jej rodziców było zgaszone, choć była dopiero dwudziesta. Pchnęła frontowe drzwi i usłyszała głosy dobiegające z kuchni. Przemierzyła korytarz i weszła do jadalni. Mama pochylała się nad jakimś świstkiem papieru leżącym na stole, a tata siedział na drewnianym krześle.
– O, hej, kochanie. – Mama uniosła głowę znad kartki i dopiero teraz Emily mogła zobaczyć, co było na tym świstku.
Wyglądał jak bilet na jakiś koncert. Duży, czarno-biały, pisany ozdobną czcionką. Napis na samej górze głosił: „Szkoła dla geniuszy”.
– Co to? – Dziewczyna wskazała palcem na bilet.
– Właśnie miałam ci powiedzieć. Może usiądziesz? – Prośba zabrzmiała bardzo oficjalnie i Emily od razu wyczuła, że coś było nie tak. - Dzisiaj przyszło to razem z pocztą. To zaproszenie do szkoły dla wybitnie uzdolnionych uczniów. Czytałam, że to genialne miejsce. To szkoła z internatem, bardzo duża i luksusowa, z najlepszym naukowym wyposażeniem.
I wtedy Emily zrozumiała, o co chodziło. To nie było żadne zaproszenie do szkoły młodych Einsteinów, tylko do jakiegoś chorego miejsca, do którego miały zostać wysłane.
– Nie chcę nigdzie jechać – palnęła chyba trochę zbyt agresywnie.
Rodzice spojrzeli po sobie zaskoczeni. Wreszcie głos zabrał tata:
– Kochanie, to wspaniała szkoła. Czy nie byłoby cudownie uczyć się z innymi tak mądrymi jak ty? Poza tym to wielki zaszczyt. Nie możemy odmówić.
– Jak to nie? Oczywiście, że możemy. Nie pojadę do żadnej szkoły z internatem. – Musiała szybko coś wymyślić.
Rodzice zostali pewnie zaczarowani. Nie będą chcieli jej słuchać. Na tym polegała magia, prawda?
– Wybacz, ale podjęliśmy już decyzję. – Mama nie spuszczała z niej wzroku, jakby uważała, że jej córka oszalała. I może miała rację.
– Chcecie, żebym wyjechała? – Chwyciła się ostatniej deski ratunku.
– Chcemy żebyś kształciła swoje umiejętności. Nie zmienimy zdania. Jedziesz i już. – Ton taty nie znosił sprzeciwu.
Emily wstała i wyszła, głośno trzaskając drzwiami.

***

Karen zamknęła laptopa i westchnęła głośno. Właśnie dostała e-maila od Emily. Sprawa nie wyglądała różowo. Dziewczyna miała nadzieję, że do niej nic takiego nie przyjdzie. Nie miałaby szansy na dostanie się do „Szkoły dla geniuszy”, więc jej matka na to nie pójdzie. Przynajmniej miała taką nadzieję. Choć z drugiej strony to całkiem niezła sprawa. Niby dlaczego miała opierać się przed pójściem do magicznej szkoły? I tak nie miała przyjaciół, których nie chciałaby zostawiać. Nowy start dobrze by jej zrobił. Może nie przylepią jej łatki „wariatki”.
Z zamyślenia wyrwał ją trzask drzwi. To pewnie jej brat wrócił do domu. Dziewczyna wstała i pomaszerowała na dół, po drodze chwytając kurtkę. Na paluszkach przemierzyła korytarz i cichutko wymknęła się z domu. Nie miała ochoty na docinki Mike'a. Na nic nie miała ochoty.
Ruszyła chodnikiem, kopiąc butem kamyk. Zwiesiła głowę i pogrążyła się w myślach. Zerwał się chłodny wiatr i roztargał jej czarne włosy, zmniejszając pole widzenia. Odgarnęła je od niechcenia i wrzasnęła. Czarny kot przyglądał się jej z chodnika po drugiej stronie jezdni. Spojrzał na nią z cieniem pogardy, jakby chciał powiedzieć: „co się tak drzesz?”. Stał jednak tylko i patrzył na nią wnikliwie, jakby była księgą, którą może przeczytać – o ile się umie czytać...
Wpadała w paranoję.
Zwykły kot, pomyślała. Na pewno nie zmutowany kotoczłowiek. 
– Uciekaj – syknęła i zamachała rękami, by odgonić zwierzę. 
Jednak kot ani drgnął. Nagle wydał przeciągłe miauknięcie, które poniosło się echem po pustej uliczce. 
Chodź ze mną – rozległo się w głowie Karen. – Musimy zacząć szkolenie.


---------------------
Nowy rozdział do waszej dyspozycji. Z dedykacją dla tych co pozostawili komentarz pod poprzednią notką i dla tych co czytają... tak po prostu, dla siebie. Mam nadzieję, że nie zawiodłam was tym rozdziałem. Jest krótki, wiem, ale kolejny będzie dłuższy, obiecuję. Powoli zbliżamy się do tego... przełomowego momentu w opowieści jednak nie zdradzę wam co to takiego.

Obserwatorzy