czwartek, 25 grudnia 2014

Rozdział 6 Strzeż się, Julio. + Merry Christmas

11 komentarzy:
Na dole znajduje się notka świąteczna! Przejdziesz do niej po kliknięciu "Czytaj więcej".
---------------
– Lindsay! Przygotuj się – piskliwy głosik pani Hoof wyrwał dziewczynę z zamyślenia.
Zwinęła trzymany w rękach scenariusz i zaczęła bębnić nim w kolano.
– Dobrze, musimy przećwiczyć scenę drugą. Dorothy, Lindsay i Libby, na scenę. Żwawiej, dziewczęta. Nie mamy całego dnia.
Lindsay zwlokła się z krzesła, w kółko powtarzając rolę Julii. Gdy cała trójka wspięła się po drewnianych schodach i stanęła na podwyższeniu, pani Hoof zaczęła swoje pouczanie. Gdy wymieniła już chyba wszystko, co tak bardzo nie podobało jej się w tej scenie – mówienie za cicho, wkładanie w rolę za mało serca i tym podobne - kazała powtórzyć im ją po raz setny tego dnia.
Dorothy zakaszlała i przyjęła dumną postawę pani Capulet z „Romea i Julii”.
– Gdzie moja córka? Poproś ją tu, nianiu.
– Julio! – krzyknęła Libby, odwracając głowę do tyłu.
I wtedy wkroczyła pani Hoof:
– Źle, źle, źle. Jesteś posłuszną piastunką, a nie rozwydrzoną małolatą krzyczącą na koncercie imię swojego idola. Włóż w to więcej serca – westchnęła zmęczona i machnęła ręką. – Dalej, dziewczęta, dalej.
Lindsay odgarnęła z twarzy niesforny kosmyk włosów i odkrzyknęła:
– Kto mnie...?!
Jednak nie zdążyła dokończyć zdania. Poczuła zawroty głowy, przed oczami zaczęły tańczyć jej czarne plamki. Wiedziała, że zaraz zemdleje.
– Woła! Lindsay, teraz powinnaś zapytać, kto cię woła! – Głos reżyserki był odległy i przytłumiony.
Poczuła, że osuwa się na podłogę. Usłyszała krzyki Dorothy i wołania Libby. Jednak zwracała uwagę tylko na jedną rzecz. Na kota, który szedł w jej stronę. Nie miała pojęcia, jakim cudem pojawił się tu tak nagle. Zdawał się odstawać od całej tej sceny, jakby ktoś wyciął go z innego zdjęcia i wkleił do jej świadomości. Choć wszystko wokoło było rozmazane, zwierzę pozostało wyraźne, nawet nadmiernie wyostrzone.
– Nie ma na co czekać – usłyszała głos za sobą i odwróciła się gwałtownie.
Jack wspinał się po schodach na scenę. Szedł w jej stronę z zaskakującą szybkością – dopiero teraz zauważyła, że lamentująca Libby poruszała się jak mucha w smole, zresztą tak samo jak pani Hoof, jej koleżanki z widowni i cała reszta.
Ona sama nie ruszała się wcale. Zastygła z głową odwróconą w stronę Jacka. Próbowała coś zrobić, cokolwiek, ale była jak figura z kamienia. Ostatnią rzeczą, jaka do niej dotarła, zanim zemdlała, były słowa rudego chłopaka:
– Nie możemy dłużej czekać. Tu nie jest bezpieczna. 

***

Sytuacja przedstawiała się następująco. 
Gdy tylko Clove opuściła ich dom, Karen zmusiła mamę do mówienia jak na spowiedzi. Z opowieści pani Night wynikało, że była czymś w rodzaju wróżki (co Karen oczywiście wyśmiała i na poważnie zaczęła rozważać zabranie mamy do psychologa), że uczyła się w jakiejś Akademii na końcu świata i zamieszkała wśród ludzi, ponieważ miała dość zasad panujących w magicznym świecie.
Mając garstkę tych informacji, Karen siedziała przy kuchennym stole i rozmyślała, czy przypadkiem Suzanne Night i Clove Other nie były zdrowo szurnięte. 
– Będziemy tylko odrabiać lekcje. – Głos Mike'a przebił się przez cienkie ściany.
– Powiedziałam, nie. – Dziewczyna niemalże zobaczyła, jak mama piorunuje jej brata wzrokiem. - Musisz wreszcie wziąć się za siebie. Trzy jedynki z matematyki w ciągu tygodnia? Nie wiem, co ty sobie wyobrażasz. 
– Przecież już mówiłem, że będziemy się uczyć. Oliver jest najlepszy z matmy. 
Karen z trudem nie parsknęła śmiechem. Co prawda nie znała jakiegoś Olivera, ale za żadne skarby świata nie uwierzyłaby, że Mike może zadawać się z kimś, którego średnia ocen przekracza 2.0. 
– Uważam, że powinnaś mu na to pozwolić. – Karen usłyszała, że otworzyły się drzwi wejściowe i ktoś wszedł do środka. - Oliver to wspaniały uczeń. Sama go zesłałam. 
Dziewczyna wcale nie zdziwiła się gdy usłyszała ten głos. Clove odwiedzała je codziennie, trzy razy dziennie. Odbywała wtedy długie rozmowy z panią Night za zamkniętymi na cztery spusty drzwiami. 
– Skoro tak sądzisz. – Mama westchnęła z rezygnacją i otworzyła drzwi do kuchni.
Już otwierała usta, by wygonić córkę z pokoju, ale Clove przerwała jej ruchem ręki. 
– Dziś przyszłam również do Karen. – Na te słowa dziewczynie zmroziła się krew w żyłach. 
Cała trójka zasiadła przy stole. Zapadła grobowa cisza, którą przerwała Clove:
– Trzy dni minęły. – Po tych słowach znowu zamilkła. 
– Nie rozumiem – odezwała się Karen po kilku minutach ciszy.
Kątem oka zauważyła, że po policzku pani Night płyną łzy, więc szybko odwróciła wzrok. 
– To znaczy, że wyjeżdżamy – zaczęła spokojnie dziewczyna-kot.
– My? – Karen wyprostowała się gwałtownie. 
– Tak, my. Jutro z samego rana przyjedzie po ciebie Jack. 
Karen jak przez mgłę przypomniała sobie rudego chłopaka. 
– Gdzie chcecie mnie zabrać? – warknęła, podnosząc głos.
Clove westchnęła.
– Jeszcze się nie domyśliłaś? Akademia Piątego Królestwa to miejsce, gdzie będziemy rozwijać twoje umiejętności i dojdziemy do tego, kim jesteś. – Komandoska spojrzała na panią Night i przemówiła, zaskakująco spokojnie: – Tak będzie lepiej. To, że ty podjęłaś taką decyzję, nie oznacza, że Karen musi zrobić to samo. Powinna mieć wybór.
– To jeszcze dziecko – wyszeptała Suzanne, pociągając nosem.
– Jak to, kim jestem? – przerwała mamie Karen, myślami dalej będąc przy wypowiedzi Clove. 
– Nie mamy pewności, kim był twój ojciec – zaczęła dziewczyna-kot. – Wiemy tyle, że miał predyspozycje do czytania w myślach i odczytywania czyichś uczuć. To niewiele. Każdy uczeń w Akademii jest inny, ma inne umiejętności. Dlatego musimy cię tam zabrać. Twoje zdolności mogą okazać się niebezpieczne. 
Karen miała ochotę rzucić jakąś sarkastyczną odpowiedz, ale powstrzymała się – głównie dlatego, że jej mama była w bardzo złym stanie psychicznym. Najwyraźniej Clove też to zauważyła. 
– Odpocznij, Suzanne. Jutro wpadnę do ciebie i obgadamy jeszcze kilka spraw. Karen nie wyjeżdża w końcu na zawsze, prawda? 
Pani Night wyszła bez słowa, zostawiając córkę samą z przerażającą komandoską. 
– Nie jest tak, jak myślisz – przemówiła Clove. Wzrok utkwiony miała w niewidzialnym punkcie obok głowy Karen. – Nie mamy wyboru. Myślisz, że tego chcę? Też opuściłam dom. Nasze zdanie się nie liczy... rozumiesz?
Przez chwilę Karen myślała, że się przesłyszała. Clove wyraźnie dała jej do zrozumienia, że i tak pojedzie do Akademii, ale dziewczyna odebrała coś jeszcze. Może było to błędne przypuszczenie, ale sprawiło, że dziewczynę sparaliżował strach.
W słowach Clove było ostrzeżenie. 

sobota, 20 grudnia 2014

Świąteczna paczka niespodzianek i kilka ogłoszeń

11 komentarzy:
Ho ho ho. Na początku chciałam podziękować wspaniałej Nearyh, która podjęła się betowania mojego bloga :). Jestem Ci niezmiernie wdzięczna.
A teraz podziękowania kieruję do Was. Cieszę się, że komentujecie moje opowiadanie. To naprawdę dużo dla mnie znaczy, bo przecież piszę to dla Was.
A teraz to, co chciałam Wam przekazać:
Idą święta i z tej okazji zrobię dla Was DUŻĄ niespodziankę. Mam nadzieję, że dużo osób wpadnie tu w środę, bo wtedy pojawi się tajemnicza niespodzianki. Mam nadzieję, że się spodoba... Lecę brać się do pracy, bo muszę przygotować na nią to i owo.
Odświeżę też zakładkę bohaterów. Mam na nią taki... nietypowy pomysł, hyhyhy.
Rozdział 6 już gotowy - czeka na zbetowanie :).
Oczywiście podczas świątecznej notki w środę będzie jeszcze jeden konkurs... Ten to nawet nie konkurs...

Uwaga, uwaga

Organizuję "paczkę niespodzianek". To specjalna paczka dla czytelników tego opowiadania.
O co chodzi?
Zrobię specjalną paczkę, do której "włożę" kilka niespodzianek.
Co zrobić, by dostać paczkę?
Paczkę niespodzianek będzie można pobrać w notce świątecznej, która pojawi się w środę. Paczkę zabezpieczę hasłem, które wyślę na maila tym, którzy zostawią komentarz pod tym postem, skomentują minimum jeden rozdział i wstawią na swojego bloga (może być pod koniec jakiejś notki) link do mojego bloga z podpisem typu: http://straznicy-fantastyki.blogspot.com/ organizują zabawę świąteczną. W komentarzu pod tym postem musi znaleźć się Twój e-mail, pod którym rozdziałem zostawiłeś komentarz i link do Twojego bloga, na którym jest ogłoszenie o zabawie świątecznej. Jeśli nie posiadasz bloga ten ostatni punkt Cię nie obowiązuje.
Rzeczy z paczki w większości nie będą dotyczyć tego opowiadania...  Ale przekonacie się sami.
Do środy


sobota, 29 listopada 2014

Rozdział 5 Kiedy zamkniesz oczy... trzecie zawsze będzie czujne.

7 komentarzy:
Nogi Karen poruszały się same, ciągnąc ją za sobą. Dziewczyna z całej siły próbowała zawrócić, ale jej ciało odmówiło posłuszeństwa. Strach oblał ją jak lodowata fala podczas przypływu. Czarny kot, za którym podążała, był ciągle w zasięgu jej wzroku. Poruszał się szybko, z gracją. Co jakiś czas dawał jej wskazówki: „Skręć w prawo”, „Uważaj na wystający kamień”, tak jakby miała kontrolę nad swoimi kończynami. Po chwili poddała się i bezwładnie zwiesiła ręce. Nie miała siły na dalszą walkę. Maszerowała może z dziesięć minut, gdy jej nogi zahamowały i wykonały w tył zwrot.
I wtedy stało się coś, co pamięta do dziś.
Przez jej ciało przeszedł elektryczny wstrząs. Poczuła przed sobą dziwną barierę, delikatną jak bańka mydlana. Gdy przez nią przeszła, zaniemówiła. Widziała dokładnie każdy atom w powietrzu. Co jakiś czas kolorowe rozbłyski przecinały granatowe niebo. Każdy dźwięk był zdecydowanie głośniejszy i wyraźniejszy – słyszała nawet łopot skrzydeł małej biedronki. Kontury każdego przedmiotu były wyraźne i wyostrzone. Gdy spojrzała na swoje dłonie, wrzasnęła. Widziała każdą kość, naczynka krwionośne i wiele innych rzeczy, których na pewno nie chciała oglądać…
I wtedy odzyskała kontrolę nad głosem.
– Dość! – krzyknęła w ciemność.
Natychmiast wszystko zniknęło. Znowu stała na zwykłym chodniku i jedynym dźwiękiem, jaki dolatywał do jej uszu, było bicie własnego serca.
Nagle usłyszała cichy szelest i odwróciła się gwałtownie. Ujrzała za sobą wysoką dziewczynę. Kasztanowe włosy miała obcięte na pazia, a jej oczy były zielone i wielkie – oczy czarnego kota. Ubrana była jak komandoska z gry wideo: czarny kostium, pas z wieloma kieszonkami, a w ręce pistolet… nie, coś innego. Jakiś metalowy sprzęt, bardzo przypominający broń.
– To teleporter.  – Wskazała na przedmiot w swojej dłoni, tak jakby czytała w myślach Karen. – A ja mam na imię Clove. Ty pewnie jesteś Karen. Miło mi.
Dziewczyna-kot zamigotała jak zepsuty obraz w telewizorze, po czym pojawiła się przed Karen.
Czarnowłosa cofnęła się o krok. W głowie miała mętlik, nie wiedziała, co powiedzieć.
– Pewnie spodziewałaś się jednego z tych staruchów, co? – Clove wywróciła oczami. – Przysłali mnie tutaj, bym się tobą zajęła… Ale z tego, co widzę, jeszcze żyjesz, więc nie jest źle.
– Nie potrzebuję ochrony. – Zdziwił ją nagły przypływ odwagi.
– Wszyscy Śmiertelni są tacy jak ty. Myślą, że wiedzą wszystko najlepiej, a gdy przyjdzie co do czego, uciekają. Żałosne. Ale może pójdziemy w bezpieczniejsze miejsce? Tu aż roi się od potworów.
– Kim jesteś? – spytała, po czym dodała: – Nigdzie nie pójdę z nieznajomą.
– Przecież już mówiłam. – Komandoska nie starała się ukryć irytacji. – Clove, osiemnaście lat, trzeci rok nauki w Akademii. Więcej informacji znajdziesz w mojej biografii. A teraz idziemy. Mam nadzieję, że twoja mama jest już w domu.  
Ku zdumienia Karen, Clove zatrzymała się przed jej domem. Wspięła się po schodach i zapukała trzy razy. Czarnowłosa poszła w jej ślady. Już miała wyciągnąć klucze i otworzyć drzwi wejściowe, gdy stanęła w nich pani Night. Rozczochrane włosy opadały jej niechlujnie na oczy, jakby przed chwilą wyskoczyła z łóżka. Na bawełnianą piżamę narzuciła szlafrok. Zmierzyła Clove spojrzeniem zimnych błękitnych oczu, po czym usunęła się jej z drogi. Dziewczyna bez słowa weszła do domu, ciągnąc za sobą Karen. Odezwała się dopiero, gdy upewniła się, że drzwi były dobrze zamknięte.
– Susanne, kopę lat. – Na jej twarzy po raz pierwszy zawitał uśmiech.
Tylko garstka osób nazywała mamę Karen po imieniu. Byli to jedynie dobrzy przyjaciele, których nie miała za wielu.
– Twoje przyjście nigdy nie zwiastuje niczego dobrego. – Mama była trochę mniej uradowana. – Co tym razem?
– Zabieramy twoją córkę. Myślałam, że Agnes cię poinformowała, ale wiesz, jaka ona jest… wszystko zostawia na ostatnią chwilę.
– Początek roku dopiero za tydzień, nie widzę sensu… – zaczęła, ale Clove przerwała jej ruchem ręki.
Karen miała wrażenie, że osiemnastolatka była wyższa rangą od pani Night.
– Decyzja zapadła. Ma trzy dni na spakowanie niezbędnych rzeczy, a ty na załatwienie papierkowej roboty. Musisz coś wymyślić, tak, by nikt niczego nie podejrzewał. Wysyłamy z jej szkoły aż trzy dziewczęta, więc nie będzie łatwo. Zatrzyj ślady.
Karen zakręciło się w głowie. Jej mama wiedziała o wszystkim? Czy okłamywała ją przez cały czas? Kim tak naprawdę była? Dziewczyna oparła się o ścianę i osunęła na podłogę. Głosy Clove i pani Night był stłumione i odległe, jakby słuchała ich, będąc pod wodą.
Decyzja zapadła.


***

Lindsay wybiegła na szkolny dziedziniec. Właśnie skończyły się lekcje i uczniowie tłoczyli się na parkingu. Dziewczyna przeszła koło nich, czując na sobie czyjś wzrok. Z całej siły starała się nie spojrzeć za siebie.
– Lindsay! – Niebieskie suzuki zaparkowało koło niej. Przez uchylone okno uśmiechał się rudy chłopak. - Pomyślałem, że może przyda ci się transport.
Westchnęła. No tak. Jack musiał ją wreszcie wytropić. 
– Pojadę autobusem – warknęła.
Oddała samochód do warsztatu i musiała poradzić sobie bez niego. 
– Daj spokój. Chyba musimy pogadać.
– Nie musimy. – Dziewczyna ruszyła przed siebie. 
Suzuki pojechało za nią. Jack jednym okiem patrzył na drogę, a drugim śledził dziewczynę.
– Mam ci coś do przekazania – powiedział lekko błagalnym tonem. 
– Nie będę tego słuchać. – Skręciła w boczną uliczkę, w którą nie mógł wjechać samochód. Chłopak zaparkował na chodniku i pobiegł za dziewczyną.  
– Nie jestem twoim wrogiem! – krzyknął. – Ja tylko próbuję...
Przerwał mu głośny, przenikliwy krzyk. Dziewczyna stanęła i odwróciła się gwałtownie. I wtedy to się zaczęło.
Nagle wszystkie szyby w oknach eksplodowały. Ziemia zaczęła się trząść i chodnik rozpadał się na kawałki. Lindsay upadła na asfalt, czując w całym ciele ostry ból. Budynki zaczęły przybliżać się do siebie, rozwalając wszystko po drodze. Gdy dziewczyna spojrzała na Jacka, przez chwilę nie mogła uwierzyć własnym oczom. Chłopak trzymał się jednej z latarni, ale... jednocześnie jej nie trzymał. Ciągle się przemieszczał. Raz kurczowo obejmował latarnię, z przerażeniem wymalowanym na twarzy, a chwilę później stał spokojnie na uliczce. To samo zresztą działo się z domami, chodnikiem i całą resztą. Raz były takie jak jeszcze kilka minut temu, a potem zamieniały się w obraz rodem z horroru. 
Zamrugała kilka razy i wzięła parę głębokich oddechów, by się uspokoić. Szybko jednak dotarło do niej, że to niemożliwe. Była cała w nerwach. Trzęsła się i czuła mdłości. Nagle jakaś silna dłoń chwyciła jej ramię.
– Musisz to zatrzymać – głos Jacka  przebił się przez odmęty jej świadomości. 
– Zatrzymać? – Zaskoczyło ją, że jeszcze mogła wydusić z siebie słowa. – Jak?
– Normalnie. – Uchwyt na jej ramieniu ewidentnie zelżał. – Wyobraź sobie czerwony przycisk z napisem STOP. Kliknij go.
Przez chwilę myślała, że chłopak oszalał. Lub że to ona zwariowała i jego słowa były tylko wytworem jej chorej wyobraźni. Nagle przypomniała sobie wizytę psychologa w szkole. Mówił, że jeśli byli wściekli powinni zrobić właśnie to, co powiedział Jack. Zatrzymać gniew.
– Dosyć. – Zamknęła oczy i skupiła się. – Dosyć.
Gdy ponownie otworzyła oczy, leżała na tylnym siedzeniu niebieskiego suzuki. Spróbowała podnieść się do pozycji siedzącej, ale nie przyniosło to zadowalających efektów. 
– Powinnaś leżeć. – Jack odwrócił się za siebie.
– A ty skupić się na drodze – syknęła i resztkami sił usiadła na siedzeniu. Jeszcze tego brakowało, by ten mądrala mówił jej, co miała robić. - Co się tak właściwie stało? Nie przypominam sobie, bym dała się zamknąć w tym gracie. 
– Powoli wykształca ci się trzecie oko – powiedział spokojnie, ignorując jej sarkazm. - Jednak twój mózg jeszcze nie przyjmuje tego do wiadomości. Już często miewałaś jakieś dziwne... wizje świata. Jednak ignorowałaś je, udawałaś, że nie miały miejsca.
– Brednie - warknęła. – To przydarzyło mi się pierwszy raz.
– Więc pamiętasz, co się stało?
– Niedokładnie – wymamrotała. – To jak sen. Widzę tylko przebłyski. Ale jednak pamiętam. 
Tak naprawdę całkowicie nie rozumiała, co do niej mówił. Trzecie oko? Wizje świata? Niemal słyszała, jak trybiki w jej mózgu pracują na szybszych obrotach.  
– Z czasem się przyzwyczaisz. I zaczniesz to akceptować. Trzecie oko otwiera się bardzo rzadko. Ja doświadczyłem tego tylko trzy razy w życiu. Pierwszy był wtedy, gdy przyjechałem do Akademii...
Gadał i gadał, ale całkowicie się wyłączyła. Zmęczenie, jakie czuła po przebudzeniu, z każdą sekundą wzbierało w niej coraz bardziej. Chcąc - nie chcąc, ułożyła się z powrotem na miękkich siedzeniach i zasnęła.


***


Emily stała przed szkołą. Lekcje już dawno się skończyły i z okien zionęła ciemność. Na parkingu nie było żadnego auta. Wokół panowała niczym niezmącona cisza. Dziewczyna rozejrzała się uważnie dookoła. Co ona tu robiła? Nagły wrzask przeciął powietrze.
Nie zgrywaj się, Em. Dziewczęcy głos przepełnił głowę dziewczyny. Nie masz nic na swoją obronę.
Nie rozumiem, o czym mówisz szepnęła Emily.
Ty jak nikt powinnaś to wiedzieć – zaszczebiotał niewinnie głosik. – To przez ciebie jestem tym, czym jestem.
Drzwi szkoły otworzyły się z głuchym trzaskiem. Stanęła w nich około dziesięcioletnia dziewczynka. Przechylona kartonowa korona zsuwała się jej z głowy, a błękitna sukienka była podarta i odsłaniała głębokie rany cięte na ciele. Mimo krwi, która lała się strumieniami i zostawiała na drewnianej podłodze czerwone plamy, dziewczynka poruszała się swobodnie. Przez chwilę stała w miejscu, wpatrując się w Emily. Po chwili jednak zaczęła sunąć - jej stopy unosiły się z dziesięć centymetrów nad ziemią. Dziewczyna zaczęła się cofać, ale zjawa była szybsza. Chwyciła Emily za ramiona i z furią w oczach nią potrząsnęła.
Ty mi to zrobiłaś i ty za to zapłacisz. Nie uciekniesz przede mną! wrzeszczała, obryzgując twarz dziewczyny krwią. Nigdy nie spocznę. Nigdy, nigdy, nigdy.
Jej głos cichł i zaczął się oddalać. Po chwili był już tylko niewyraźnym szeptem. Aż wreszcie zamilkł na dobre.
Emily z krzykiem otworzyła oczy. W pokoju było ciemno jak w grobie, więc czym prędzej doskoczyła do lampki nocnej. Parę razy omiotła pokój uważnym spojrzeniem, aż miała pewność, że nic jej nie groziło. 
„Sen” – pomyślała. – „To tylko sen”.
Jednak bardzo wyraźny. Nadal nie mogła wyrzucić z pamięci twarzy dziewczynki. Miała niejasne wrażenie, że już ją gdzieś widziała. Może była postacią z horroru, która nadal tkwiła w najciemniejszym kątach jej świadomości? Dziewczyna przetarła oczy i spojrzała na zegar ścienny w kształcie delfina. Była druga w nocy. Emily ponownie ułożyła głowę na poduszce. 
Jednak gdy tylko zamknęła oczy, koszmar powrócił.

-----------------

Nie bijcie, błagam. Wiem, że czekaliście Bóg wie ile, i że rozdział taki do dupy, ale:
po pierwsze: zepsuł mi się ruter, a jak odzyskałam już net nie działała klawiatura i ogólnie wszystko się... popsuło. 
po drugie: strasznie męczyłam się nad tym rozdziałem, szczególnie na fragmencie poświęconym Lindsay. Nadal czuję, że źle wszystko opisałam, że jednak zabrakło tego kluczowego słowa. Pewnie każdy odbierze obraz jaki zobaczyły Lindsay i Karen trochę inaczej, ale nie umiałam ubrać tego w słowa. 
Mam więc nadzieję, że mi wybaczycie. 
Kolejny za max 2 tygodnie (tym razem na 100%).
 Tak na marginesie zapraszam do głosowania na moją pracę w >sondzie<. Link do notki >tutaj<


środa, 15 października 2014

Rozdział 4: Szkoła dla geniuszy

8 komentarzy:


Lindsay zaparkowała SUV swoich rodziców na podjeździe przed szkołą. Przejrzała się w lusterku wstecznym. Przez pół godziny starała się ukryć zmęczenie pod warstwą makijażu, ale efekty okazały się mizerne. Ziewnęła przeciągle i wysiadła z auta.
Ujrzała tłum uczniów przy drzwiach wejściowych do szkoły. Podeszła do nich i przepchnęła się na sam przód zgromadzenia, jak to miała w zwyczaju. Na metalowych drzwiach wisiał plakat ozdobiony całą masą kwiatków i serduszek. „Bal Wiosenny” głosił ozdobny napis na nagłówku. Dziewczyna zaczęła czytać:
„Jak co roku szkoła organizuje wielki Bal Wiosenny. 
Jest to wyjątkowa uroczystość rozpoczynająca rok szkolny.
Uczniowie wystawiają w tym roku sztukę teatralną pt. Romeo i Julia, na którą serdecznie zapraszamy.
Impreza odbędzie się na dworze, jeśli pogoda nam na to pozwoli.
Obowiązkowy dobry humor :)”
Gdyby Lindsay nadal była tą Lindsay pewnie skakałaby z radości i już zaczęłaby planować idealny strój i wspaniałego partnera do tańca. Jednak teraz nie miała do tego głowy. Nagle impreza wydała się jej taka... dziecinna. Jak to możliwe, że jeden wieczór w towarzystwie tych świrów z parku tak diametralnie zmienił jej pogląd na świat? „Nie przesadzaj” – skarciła się w myślach i weszła do budynku szkoły. W drzwiach dopadły ją Kendra i Ellie. 
– Dobrze, że jesteś. Widziałaś już plakat? – Ellie zachichotała podekscytowana. 
– Trudno go nie zauważyć – syknęła Lindsay.
– Coś się stało? – Kendra spojrzała na nią z troską. – Wczoraj tak nagle wybiegłaś z imprezy. Coś ci jest?
– Nie – skłamała. Oczywiście, jej najlepsze przyjaciółki nie miały o niczym bladego pojęcia. – Musiałam wrócić do domu. To nieistotne. 
Ellie i Kendra wymieniły zatroskane spojrzenia, po czym cała trójka chwyciła się pod boki i jakby nigdy nic ruszyła w stronę klasy.
Zatrzymały się przy drzwiach prowadzących do sali matematycznej. Lindsay weszła do środka. Odniosła dziwne wrażenie, że ktoś na nią patrzył, ale gdy spojrzała w lewo, niczego nie ujrzała. Zajęła miejsce w swojej ławce i zaczęła wyciągać zeszyty. Rozejrzała się po klasie i – kto by pomyślał – nigdzie nie ujrzała Jacka. Wiedziała, że nie chodził z nią na matematykę. Ściemniał, by zbliżyć się do niej. Frajer.
Lekcje minęły jak  bicza strzelił. Lindsay z ciężkim sercem odmówiła przyjaciółkom wypadu do galerii i odjechała do domu.
Wchodząc po schodach, ujrzała jakiś biały przedmiot. Gdy podeszła bliżej, zobaczyła, że to mała kartka papieru zatknięta ze framugę. Wyszarpnęła ją i przeczytała tytuł napisany tłustym drukiem na odwrocie: „Akademia  Piątego Królestwa”.

***

Emily wysiadła z samochodu Maxa.
– Dzięki za podwiezienie. – Posłała mu całusa.
– Przyjemność po mojej stronie – powiedział i uśmiechnął się szeroko.
Dziewczyna ruszyła w stronę domu. Ze zdziwieniem stwierdziła, że światło w sypialni jej rodziców było zgaszone, choć była dopiero dwudziesta. Pchnęła frontowe drzwi i usłyszała głosy dobiegające z kuchni. Przemierzyła korytarz i weszła do jadalni. Mama pochylała się nad jakimś świstkiem papieru leżącym na stole, a tata siedział na drewnianym krześle.
– O, hej, kochanie. – Mama uniosła głowę znad kartki i dopiero teraz Emily mogła zobaczyć, co było na tym świstku.
Wyglądał jak bilet na jakiś koncert. Duży, czarno-biały, pisany ozdobną czcionką. Napis na samej górze głosił: „Szkoła dla geniuszy”.
– Co to? – Dziewczyna wskazała palcem na bilet.
– Właśnie miałam ci powiedzieć. Może usiądziesz? – Prośba zabrzmiała bardzo oficjalnie i Emily od razu wyczuła, że coś było nie tak. - Dzisiaj przyszło to razem z pocztą. To zaproszenie do szkoły dla wybitnie uzdolnionych uczniów. Czytałam, że to genialne miejsce. To szkoła z internatem, bardzo duża i luksusowa, z najlepszym naukowym wyposażeniem.
I wtedy Emily zrozumiała, o co chodziło. To nie było żadne zaproszenie do szkoły młodych Einsteinów, tylko do jakiegoś chorego miejsca, do którego miały zostać wysłane.
– Nie chcę nigdzie jechać – palnęła chyba trochę zbyt agresywnie.
Rodzice spojrzeli po sobie zaskoczeni. Wreszcie głos zabrał tata:
– Kochanie, to wspaniała szkoła. Czy nie byłoby cudownie uczyć się z innymi tak mądrymi jak ty? Poza tym to wielki zaszczyt. Nie możemy odmówić.
– Jak to nie? Oczywiście, że możemy. Nie pojadę do żadnej szkoły z internatem. – Musiała szybko coś wymyślić.
Rodzice zostali pewnie zaczarowani. Nie będą chcieli jej słuchać. Na tym polegała magia, prawda?
– Wybacz, ale podjęliśmy już decyzję. – Mama nie spuszczała z niej wzroku, jakby uważała, że jej córka oszalała. I może miała rację.
– Chcecie, żebym wyjechała? – Chwyciła się ostatniej deski ratunku.
– Chcemy żebyś kształciła swoje umiejętności. Nie zmienimy zdania. Jedziesz i już. – Ton taty nie znosił sprzeciwu.
Emily wstała i wyszła, głośno trzaskając drzwiami.

***

Karen zamknęła laptopa i westchnęła głośno. Właśnie dostała e-maila od Emily. Sprawa nie wyglądała różowo. Dziewczyna miała nadzieję, że do niej nic takiego nie przyjdzie. Nie miałaby szansy na dostanie się do „Szkoły dla geniuszy”, więc jej matka na to nie pójdzie. Przynajmniej miała taką nadzieję. Choć z drugiej strony to całkiem niezła sprawa. Niby dlaczego miała opierać się przed pójściem do magicznej szkoły? I tak nie miała przyjaciół, których nie chciałaby zostawiać. Nowy start dobrze by jej zrobił. Może nie przylepią jej łatki „wariatki”.
Z zamyślenia wyrwał ją trzask drzwi. To pewnie jej brat wrócił do domu. Dziewczyna wstała i pomaszerowała na dół, po drodze chwytając kurtkę. Na paluszkach przemierzyła korytarz i cichutko wymknęła się z domu. Nie miała ochoty na docinki Mike'a. Na nic nie miała ochoty.
Ruszyła chodnikiem, kopiąc butem kamyk. Zwiesiła głowę i pogrążyła się w myślach. Zerwał się chłodny wiatr i roztargał jej czarne włosy, zmniejszając pole widzenia. Odgarnęła je od niechcenia i wrzasnęła. Czarny kot przyglądał się jej z chodnika po drugiej stronie jezdni. Spojrzał na nią z cieniem pogardy, jakby chciał powiedzieć: „co się tak drzesz?”. Stał jednak tylko i patrzył na nią wnikliwie, jakby była księgą, którą może przeczytać – o ile się umie czytać...
Wpadała w paranoję.
Zwykły kot, pomyślała. Na pewno nie zmutowany kotoczłowiek. 
– Uciekaj – syknęła i zamachała rękami, by odgonić zwierzę. 
Jednak kot ani drgnął. Nagle wydał przeciągłe miauknięcie, które poniosło się echem po pustej uliczce. 
Chodź ze mną – rozległo się w głowie Karen. – Musimy zacząć szkolenie.


---------------------
Nowy rozdział do waszej dyspozycji. Z dedykacją dla tych co pozostawili komentarz pod poprzednią notką i dla tych co czytają... tak po prostu, dla siebie. Mam nadzieję, że nie zawiodłam was tym rozdziałem. Jest krótki, wiem, ale kolejny będzie dłuższy, obiecuję. Powoli zbliżamy się do tego... przełomowego momentu w opowieści jednak nie zdradzę wam co to takiego.

niedziela, 28 września 2014

Rozdział 3: Magiczna ziemia

7 komentarzy:
– I tak oto spotykamy się po raz drugi na tej magicznej ziemi. – Postać, do niedawna przyodziana w kaptur, patrzyła na Lindsay zimnymi oczami.
Miała krótkie, czarne włosy i urodę około trzydziestoletniej kobiety z lat osiemdziesiątych. Jednak głos lekko chrapliwy jak starsza pani po emeryturze.
– Magicznej ziemi? – wypaliła Karen. Kosmyk włosów zasłonił jej jedno oko, ale drugie aż płonęło gniewem.
Kobieta kiwnęła na jednego z nieznajomych, który nadal trzymał Karen. Z wyraźną niechęcią poluzował uchwyt.
– Możesz mi nie przerywać? – powiedziała spokojnym tonem. – Jak już mówiłam, spotykamy się tu drugi raz. Pewnie macie wiele pytań i zakładam, że nie wiecie, kim jestem, choć znamy się od urodzenia.
Ukryta kamera, pomyślała Lindsay, rozglądając się dyskretnie na wszystkie strony. Musiała gdzieś tu być.
– To jakiś żart? – prychnęła, a jakżeby inaczej, Karen.
Nieznajoma ze znudzeniem machnęła ręką i oczy Karen nagle przygasły, a z gardła nie wydobył się żaden dźwięk, choć z przerażeniem wymalowanym na twarzy próbowała coś powiedzieć.
– Irytujesz mnie, słońce - odparła kobieta i nabrała powietrza, gotowa kontynuować. – Przed wami trudne zadanie. Jak już mówiłam, macie prawo być zszokowane i nie rozumieć, co się dzieje. Wszystko wam wytłumaczę, oczywiście – posłała Karen karcące spojrzenie – jeśli dacie mi dojść do głosu. Może zacznę od przedstawienia się. Jestem Agnes. A ci tutaj –- wskazała dwóch wysokich, jak się okazało, mężczyzn, którzy ściągnęli już z głów kaptury - to wyżsi uczeni. Zajmujemy się tropieniem czarodziei. W tym miejscu wykryliśmy bardzo silne napięcie magiczne.
– Magiczne? – wykrztusiła biała jak ściana Emily.
– Co pięćdziesiąt lat nieznana nam moc wybiera trzech nowych Strażników. Mają oni za zadanie chronić jeden z czterech talizmanów. Cztery talizmany na cztery żywioły: woda, ziemia, powietrze i ogień. Jak pewnie wiecie, każdy żywioł odpowiada za znaki zodiaku. Magia wybrała was. Od teraz każda z was jest przedstawicielką jednego znaku. – Jeden z uczonych wyciągnął ze skórzanej torby trzy wisiorki i podał je Agnes, która wręczyła je dziewczynom. – Jeśli zaczną emitować zieloną poświatę, oznacza to, że amulet jest w niebezpieczeństwie. Ale tego wszystkiego i wiele więcej dowiecie się już na szkoleniach.
Lindsay przeszył dreszcz. Szkolenie? Chciała odwrócić się i odejść. Spojrzała na Karen, która gestykulowała żywo i wyglądała jakby odgrywała jakąś rolę na migi.  Emily nie była zdolna do ruchu. Stała i wpatrywała się w niewidzialny punkt gdzieś za Agnes.
A potem wszystko stało się tak szybko...
– No więc, dziewczęta. Wpadnę do was za jakiś czas. Ja albo ktoś inny. Ale jak na razie żegnajcie. – Agnes zrobiła w tył zwrot i rozpłynęła się we mgle. W jej ślady poszli również uczeni.
Lindsay zaczęło kręcić się w głowie. Zerknęła na Karen, która odzyskała już mowę i coś krzyczała, ale dziewczyna nie była w stanie wyłapać jej słów, i na Emily, która stała przerażona.
Po chwili Lindsay zemdlała, upadając na zimną, mokrą od deszczu trawę

***

Emily otworzyła oczy i od razu je zamknęła. Wspomnienia poprzedniej nocy zalały ją jak fala w czasie przypływu. Westchnęła cicho i zwlokła się z łóżka. W sekundzie podjęła decyzję. Będzie udawać, że nic takiego nie miało miejsca.
Wyciągnęła z dębowej szafy ustawionej w rogu pokoju białe jeansy i liliową bluzkę na ramiączkach zawiązywaną z tyłu. Włosy związała w koński ogon na czubku głowy i zrobiła szybki makijaż.
Cicho wyszła z pokoju i zeszła po drewnianych schodach. Dotarłszy do kuchni, ujrzała matkę siedzącą w zielonym fotelu, w którym uwielbiała przesiadywać każdego ranka. Kartkowała gazetę i nawet nie podniosła wzroku na córkę. Emily wyciągnęła ze spiżarki mleko i płatki. Usiadła przy okrągłym stole, cicho przeżuwając przed chwilą przyrządzone śniadanie.
– Wczoraj zrobiłam twój ulubiony kompot z wiśni. Jest w lodówce. – Matka odłożyła gazetę i poprawiła okulary na nosie.
Pani Melody była wysoką kobietą w średnim wieku. Miała gęste, brązowe włosy, takie same jak włosy Emily. Jej zmęczony wzrok zdawał się przeglądać ludzi na wylot. Miała leciutkie zmarszczki w okolicach oczu i czoła. Rzadko bywała w domu, gdyż pracowała jako prawnik i całe dnie spędzała w biurze. Pomimo tego nie zapominała o swojej rodzinie i każdą wolną chwilę spędzała z nimi, zabierając ich na wycieczki do lasu lub do kina. 
– Dzięki – mruknęła Emily w odpowiedzi. – Dziś nie odprowadzę Jacoba do przedszkola. – Jacob był jej czteroletnim braciszkiem. – Max po mnie przyjeżdża.
– Och. – Matka zdawała się być rozczarowana. – W takim razie zadzwoń do babci. Może znajdzie dla nas chwilę.
Emily z trudem powstrzymała jęk. Jakby matka sama nie mogła tego załatwić. Dziewczyna spojrzała na zegar. Za dziesięć minut pod jej domem stanie Max. Wyciągnęła telefon i wykręciła numer babci.
– Halo? – W słuchawce odezwał się zachrypnięty głos kobiety.
– To ja, Emily. Mogłabyś przyjechać? Jacob… – urwała, bo w słuchawce nie słyszała już ciężkiego oddechu babci.
Zastąpił go stłumiony śmiech i zgrzyty.
– Emily? Bosko. – Z początku dziewczyna nie rozpoznała tego głosu. Ale potem… nie, to niemożliwe. – Mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Pamiętaj o tym, co wczoraj mówiłam. Nikt nie może się dowiedzieć – zabrzmiało to niemal jak groźba. – Wysłaliśmy już najlepszych uczniów...
Emily nie była zdolna odpowiedzieć. Zamiast tego szybko kliknęła czerwoną słuchawkę na ekranie i zakończyła rozmowę. Dość tego.

***

Karen nie umiała pozbyć się wspomnień poprzedniego wieczoru. Próbowała wmówić sobie, że to tylko jej się przyśniło. Nie byłoby to zresztą takie głupie... Po zniknięciu Agnes Karen patrzyła, jak bezwładne ciało Lindsay opada na ziemię i po chwili jej nogi też odmówiły posłuszeństwa. Dziś rano obudziła się jakby nigdy nic w swoim łóżku w małym pokoju na poddaszu. Jednak to uczucie, kiedy pozbawiono ją głosu, towarzyszyło jej nieustannie.
Przestań!, nakazała sobie. Takie myślenie prowadziło donikąd. I tak nie miała zamiaru dołączać do jakiejś głupiej sekty.
Nagle usłyszała skrzypnięcie i do jej pokoju wpadł Mike.
– Musisz odwieźć mnie dzisiaj do szkoły, zapomniałaś? Nie mogę się spóźnić.
– Hm, od kiedy to spieszysz się do szkoły? - prychnęła, po czym dodała: – Nikt mi nie mówił, że mam dzisiaj bawić się w opiekunkę. Może zdążysz na autobus.
– Ty też jedziesz do szkoły. – Oparł się o drzwi.
Karen westchnęła i zwlokła się z twardego krzesła, na którym siedziała. Zarzuciła sobie plecak na jedno ramię i wyszła z pokoju. Tak naprawdę miała ochotę zostać dzisiaj w domu, ale Mike zmusił ją do zmiany planów.
Przez całą drogę nie odzywali się do siebie. Gdy wreszcie znaleźli się na miejscu, Karen zaparkowała samochód na parkingu dla uczniów i wyskoczyła z auta.
Spojrzała na budynek szkoły. Była to wielka budowla pomalowany na zgniłą zieleń. Na piątym piętrze, którego nie używano już od bardzo dawna, widać było okna z wybitymi szybami. Nagle Karen ujrzała jakiś ruch w jednym z nich. Wytężyła wzrok. Wysoka postać zdawała się patrzeć prosto na nią. Wysoka postać w charakterystycznej pelerynie, którą Karen widziała już wczoraj.

------------------------

Kilka spraw organizacyjnych
  1. Nowy szablon pojawi się już wkrótce. Czekajcie cierpliwie :3. 
  2. Obalam zasadę "5 komentarzy = nowy rozdział", bo inaczej nigdy nie opublikowałabym kolejnych rozdziałów xD.
  3. Cieszę się, że komentujecie :*. Mam nadzieję, że opowiadania się wam podoba.  
  4. Wybaczcie, że rozdział taki krótki. Następny będzie już dłuższy. I ciekawszy, bo w tym praktycznie nic się nie działo :/.
  5. Pojawił się już zwiastun :D. 
  6. Teraz rozdziały będą pojawiać się co dwa tygodnie (przynajmniej postaram się to zrealizować).


Obserwatorzy